Wędkarstwo - hobby po dziadku

Moje dzieciństwo upłynęło pod szczęśliwą gwiazdą, tak to mogę w skrócie nazwać. Zawsze wszystko czego zapragnęło moje maleńkie dziecięce serce to miałam. Dorastałam w szczęśliwym domu przepełnionym miłością, ale też osobami, których kochałam wręcz ubóstwiałam. Jedną z takich osób był mój dziadziuś. Zawsze, gdzie był ona byłam i ja, to co robił mój dziadek robiłam i ja, chociaż nie koniecznie powinny to robić dzieci w moim wieku. Gdy miałam siedem lat wraz z dziadkiem piliśmy każdego dnia po kilka kawek z jednej filiżanki. Dziadek pozwalał mi na wszystko, kochałam go z całego serca, ale i on odwzajemniał po stokroć moje uczucie. Jego życie (był już na emeryturze jak się urodziłam) w stu procentach było podporządkowane mojemu i odwrotnie. Nigdzie się bez siebie nie ruszaliśmy, a że dziadziuś miał swoją wielką pasję, bez której ciężko było mu żyć, mianowicie wędkarstwo, zabierał mnie ze sobą bardzo często na przykład na wędkarstwo morskie i połowy dorsza. Jego hobby to dość poważna sprawa, dziadek był zrzeszony w klubie wędkarskim i prężnie w nim działa, a że mieszkaliśmy nad morzem mógł swoją pasję w stu procentach realizować. Jego wędkarstwo morskie było rozsławione nie tylko w rodzinie, ale i w całym mieście. Ryba w życiu dziadka była w skali ważności zaraz za mną. Zawsze tak dziadek powtarzał. A na koniec jak kładł mnie spać każdego wieczora całując mnie na dobranoc mówił ryba jest ważna, ale ty najważniejsza. To był cudowny człowiek, który całym sercem kochał wędkarstwo morskie. Zawsze kiedy zbliżał się okres na połowy dorsza dziadek chodził już cały podekscytowany i nie mógł się doczekać kiedy weźmie swój sprzęta i zasiądzie z wędką zamoczoną w morze. Do dziś uważam, że pysznie przyrządzona ryba to największy rarytas jaki można zjeść. Każde dziadka połowy dorsza kończyły się wielką kulinarną ucztą. Teraz, gdy dziadziusia nie ma już między nami ja podtrzymuje rodzinna tradycję, przejęłam hobby po dziadku i uwielbiam wręcz wędkarstwo morskie.